Scholandia w tych dniach zadziwiała spokojem. Nawet tętniące niegdyś życiem miasta obecnie sprawiały wrażenie, jakby posiadały znacznie więcej budynków, niż mieszkańców. Oficjalne statystyki nie zachwycały – w ciągu ostatnich 4 scholandzkich lat wyemigrowało aż 34% obywateli. To już nie było jedno z największych państw mikroświata.
Wielu obywateli preferowało w ostatnich dniach siedzenie we własnym domu, rozmyślając nad dawną potęgą scholandzkiej nacji. Wspominane były bohaterskie boje z Gnomami, czasy zrywanych stosunków z Sarmacją. Niektórzy tęsknili za pełnymi sztuki kawiarenkami Kanikogradu, inni za cotygodniowymi spędami Scholandczyków w Scholopolis, na Placu Czatu. Nostalgię wzbudzało wspólne przesiadywanie na tymże placu, by słuchać Radia Scholandia, nadawanego przez głośnik, stojący przy placu. Twórcom i późniejszym aktywistom radiostacji nie brakowało chęci, lecz brakowało technicznych umiejętności, by zdobyć odpowiedni nadajnik, który pozwalałby na wszechscholandzkie nadawanie. Miało to jednak swój urok – dzięki temu obywatele kraju się integrowali, na bieżąco komentowali wpadki i piosenki puszczane przez prezentera, który siedział razem z nimi.
- Panie, jak to pięknie za Armina było, jak na placu i z piętnaście osób potrafiło naraz się pojawić! – wzdychał sędziwy już wiekiem obywatel, którego personaliów autor ujawnić nie chce, bo go wymyślił.
- A jak przybył zza granicy ten Kaworu i przedstawienie z aktorami Scholandami stworzył! – wtórował mu inny.
Słysząc takie rozmowy, wiedziałem, że takie czasy nie wrócą. Widząc, jak ludzie wokół mnie się starzeją, zauważyłem, że od pewnego czasu nie ma już młodych, na których zawsze można było się oburzać, jak na to pozwalał pewien już zgredzi wiek. Gdy pojawił się jeden, był jakby potwierdzeniem reguły i szybko znikał, wybierając emigrację do innego świata.
W tym czasie życiem zaczynały tętnić inne, dużo młodsze kraje. Na spotkaniach na forum mikronacji, które sam w wirtualnych latach młodzieńczych założyłem, widziałem, że często jest to starcie generacji. Różniliśmy się podejściem do tej zabawy, tam radosny spam, gry mające utrzymać wieczną aktywność, ale i dużo większe używanie wyobraźni, której jakże brak w świecie, gdzie polityka jest najważniejsza. Dwa światy na jednej planecie.
Obserwowałem, jak kurczy się świat, w którym wirtualnie dorastałem. Sam też wolałem przesiadywać w moim domku i tęsknić za minionymi latami chwały. Czasem jedynie jeździłem do Erboki, gdzie w zasadzie nic się nie działo. Udawałem, że jestem tam ambasadorem, a rząd udawał, że mi płaci. Można powiedzieć, że w Scholandii wszystko udawało, że działa… Z pozoru była to spokojna, wyciszona aktywność okresu pokoju.
Co jakiś czas można jednak było na wybrzeżu ujrzeć odpływający statek. Charakterystyczny dla każdego z nich był biały żagiel. Średnio trzy jachty rocznie. O odejściu oznajmili też moi bracia. Nie bez refleksji spoglądałem na białe kropki, znikające powoli na horyzoncie.
Obudziłem się w kraju, który z dawną aktywnością miał niewiele wspólnego – podobnie jak duża część starego mikroświata. Borykał się za to z problemem własnej tożsamości, a raczej jej braku. Momentami karykaturalnie wygląda trzymanie się dawnego ceremoniału w sytuacji, gdy co czwarty z nas jest posłem. Sam Parlament to jedno z niewielu miejsc, gdzie jeszcze czasem ktoś się spotyka. Stare myślenie nadal jednak gdzieśtam się czai – nadal jesteśmy potęgą, państwem Wielkiej Trójki. Chcielibyśmy być.
Rozmyślałem tak sobie siedząc przy kominku aż do momentu, gdy ogień przygasł. Po chwili, spoglądając w prawo, ujrzałem, że system Elektropoczty, w jaki wyposażony jest każdy mieszkaniec kraju, migocze. Oznaczało to, że otrzymałem nową wiadomość.
Było w niej już drugie pytanie o te same kwestie, o które już miałem okazję zostać spytany. Po dłuższej chwili zastanowienia zacząłem szybko wstukiwać na klawiaturze Elektropoczty odpowiedź.
- Chyba pora na jeszcze jedną rozgrywkę… – mruknąłem sam do siebie.
Wszelkie podobieństwo do realnych wydarzeń i osób jest absolutnie przypadkowe.